wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział 18

Dzień: 15 Marca
Godzina: 14.24
Miejsce: Szkoła

Z Perspektywy Natalii
-Uważaj jak łazisz, suko -powiedział znajomy, męski głos. Pozbierałam wszystkie książki z podłogi i wstałam z niej. Spojrzałam w oczy bruneta. Była w nich nienawiść. Żałowałam że kiedykolwiek rozmawiałam z nim jak z człowiekiem. Jego oczy nie tętniały już taką radością jak wcześniej. Nie uśmiechał się tak jak dawniej. Nie ma już go. Nie ma takiego samego człowieka co przedtem i obawiam się że już nigdy nie wróci. Jestem pewna że już nigdy mnie nie zobaczy. Tak, dobrze mnie zrozumieliście. Jak to mówią do trzech razy sztuka.
-Przepraszam -powiedziałam wpychając się między niego, a jego dziewczynę. Za każdym razem kiedy ich widziałam czułam lekkie ukucie w serce. Nie przepraszam nie lekkie ukucie, coś chciało mnie rozerwać od środka.
-Zaczekaj! -usłyszałam krzyk za plecami. Nie zastanawiając się zatrzymałam. Ktoś złapał mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę. To był ON.
-Tak? -spojrzałam na niego i założyłam ręce na piersi. Nic nie powiedział tylko uważnie mi się przyglądał. -Oświecisz mnie czy będziemy tu stać jak jakieś kołki?
-Tak, ja przepraszam. Ale nie po to cię zatrzymałem. Mam pytanie. Czy... -przerwałam mu jego
-Nie nie mam -powiedziałam domyślając się że chodzi mu o zadanie z matmy.
-Ale czego nie masz? -on udaje głupiego czy nim jest. Ja stawiam że nim jest. Po co niby miał udawać.
(Wiem że to chłopak,ale nic innego nie znalazłam) 
-No nie mam zadania z matmy, to nara -odwróciłam się na pięcie i udałam do sali od matematyki. Tak, to nasza ostatnia lekcja. And My Home! Zanim doszłam do klasy, chłopak złapał mnie za rękę. Od razu zrobiło mi się cieplej. Czułam jak moje policzki są czerwone. Odwróciłam się w jego stronę i zamiast spojrzeć na niego wpatrzyłam się w swoje trampki. Po moim policzku spłynęła łza. Łza tęsknoty. Przytuliłam go. -Będę tęsknić, mam nadzieje że tam będzie lepiej -powiedziałam z naciskiem na tam. Spojrzałam w te czekoladowe oczy i wybiegłam ze szkoły. Pobiegłam przed budynek firmy taty. Wyskoki wieżowiec. Wchodząc schodami wszystkie wątpliwości mnie powoli opuszczały. W końcu dotarłam na dach. Krawędź. Właśnie w tej chwili jestem między jednym światem, a drugim. Nie wiem jak tam jest. Nie wiem co będzie, ale wiem że muszę to zrobić. Całą we łzach stoję i patrze jak niebiesko-czerwone światła są pode mną. Ale nikt nie chcę mnie powstrzymać. Nie chcę mi pomóc. Każdy ma inny świat, a ja chcę być w innym. Z mamą. Wystawiłam jedną stopę do przodu. Nagle wiat zaczął wiać w przeciwnym kierunku. Był coraz mocniejszy, a ja coraz mocniej chciałam skoczyć. Być tym innym. Pewnie teraz będą mnie nazywać tchórzem. Nie rób tego. Usłyszałam głos w mojej głowie. To nie był głos sumienia to był głos mojej mamy. Wiem, że jest ci źle, ale nie rób tego. Pamiętaj nie ważne czy jestem przy tobie, czy mnie tam nie ma. Kocham cię i patrze na ciebie z góry. Kocham cię... Odsunęłam się od krawędzi i usiadłam na dachu spuszczając nogi w głąb przepaści. Jeśli nie chcesz żyć dla siebie. Żyj dla mnie. Te słowa cały czas krążyły mi w głowie. Z chmur zaczęły lecieć małe, kropelki wody. Czy opłaca się żyć udając szczęśliwą? Chyba, może, nie wiem. Wstałam z krawędzi i ostatni raz spojrzałam na miasto. Rozświetlone miasto. Zeszłam do pierwszego poziomu budynku i poszłam do gabinetu ojca.
-Przepraszam, przepraszam za wszystko, wybaczysz mi? -spytałam zdenerwowanego tatę.
-O co chodzi, oczywiście że ci wybaczę, ale co? -przepraszam jeszcze raz szepnęłam i po woli udałam się do drzwi z brązowo, białego pomieszczenia. Raz jeszcze spojrzałam na machoniowe biurko, obłożone papierkami i wyszłam z dość dużego pomieszczenia. Walczyłam z myślami, nie rozumiejąc dlaczego moje mama mnie uratowała. Może ona też mnie tam nie chciała. Powinnam, w końcu nauczyć się odmawiać. Uniosłam głowę tak żeby spojrzeć chmurom 'w oczy'. Lalo, lało jak z cebra. Mimo to szłam po wolno uliczkami tego miasta. Dziwnie się czułam nie miejąc z kim porozmawiać. Z jednej strony nie przeszkadzało mi to, a z drugiej czułam się samotna. Doszłam do dużego domu. Jego domu. Kilka domów dalej znajduje się mój. Niestety to w tym domu mieszka on. Dlaczego niestety? Nie wiem. Ostatnio. Nic nie mogę zrozumieć. Nagle drzwi od domu Konrada się otworzyły na moje nieszczęście wyszedł z nich on. Odwróciłam się i poszłam w swoją stronę. Jednak chłopak był szybszy złapał mnie w biodrach i obrócił w swoją stronę.
-Nigdy mnie tak nie strasz -przytulił mnie i zdjął z siebie kurtkę. -Zimno ci? -pokiwałam przecząco głową chociaż było mi tak zimno jak nigdy. Trzęsłam się z zimna. -Co ty nie oglądasz amerykańskich filmów, jak chłopak proponuje dziewczynie kurtkę to ta ją bierze.
-Widocznie nie jestem dziewczyną -chłopak lekko się zaśmiał i otulił mnie swoją kurtką. Puścił mnie z uścisku i odprowadził do domu.
-Dlaczego jesteś taki? -spytałam stojąc już przed dużymi, drewnianymi drzwiami. Spotkałam pytające spojrzenie chłopaka -Taki wredny i oschły -Konrad nic nie odpowiedział, tylko przeglądał mi się -Tak myślałam -od kluczyłam drzwi i weszłam do domu, zatrzaskując chłopakowi drzwi przed nosem. Zaczął walić w drzwi. Ja już go nie rozumiem. Na początku jest miły, a później wredny. Po prostu jest irytujący. -No co? -powiedziałam zezłoszczona otwierając drzwi na oścież.
-To nie był mój wybór one mnie zmusiła - prawie wykrzyczał
-A ty co nie chciałeś jej się sprzeciwić, bo co jest ładna, bogata czy ma większe cycki -wysyczałam mu w twarz
-Porque ella me dijo que podría perder tú / Bo powiedziała mi że mogę stracić ciebie -powiedział coś nie zrozumiałego dla mnie, nie uśmiechał się był smutny. Wyszedł. Nie on nie wyszedł on poszedł do swojego domu. Pełna obaw chodziłam po domu. Nie wiedziałam co powiedział. W końcu usiadłam na koło łóżka i wsłuchałam się w wers piosenki GrubSona. Chyba czas nauczyć się hiszpańskiego. Może wtedy bym zrozumiała co tak naprawdę powiedział. Byłabym mądrzejsza. Nie siedziałabym całymi dniami przed telewizorem. Tylko zwiedziłabym ten piękny, ciepły kraj. Dziwnie się czuje nie znając prawdy na jego temat. Nie znając go, a już oceniając. Jestem żałosna. Najpierw coś czynie nie myśląc, a potem tego żałuje. Jestem idiotką. Debilką. Deklem. Grzebiąc w szafce, znalazłam ją. To małe, srebrne ostrze. Wzięła ją do ręki i pokręciłam nią. Rozmyślałam nad tym co teraz powinnam zrobić. Ścisnęłam żyletkę. Robiłam ślady na nadgarstku. Jedna za tą cholerną miłość. Druga za to że żyję. Trzecia za mamę. Czwarta za tatę. Piąta za tą sukę. Szósta za ten durny hiszpański. Siódma za trzecią nie udaną próbę samobójczą. Ostatnia za Konrada. Chociaż myśląc o nim od razu się uśmiecham, ale ja nie chcę tego. Nie chcę żyć w niepewności że może z nim będę. Życie jest podłe. Ale dlaczego dla mnie. Co ja mu takiego zrobiłam. Patrzyłam jak z mojego nadgarstka wypływa dość duża ilość krwi. Nie czułam bólu. Już dawno przestał dla mnie istnieć. Nic już dla mnie nie istnieje oprócz niego. Ale nie okazuje tego w taki sposób że choćby raz mógłby być dla mnie miły. To on zaczął tę wojnę. Samotność nie pomaga. Gdy był tu Kacper. Długo go nie widziałam tak samo jak Asi. Chyba zrobili sobie w spóle wakacje od szkoły. Wole nie wnika co oni teraz robią. Obawy. Obawy przed odejściem ważnej dla mnie osoby. Konrada. Co mam zrobić? Mętlik w głowie? Zero pomysłów? Tylko ja i mała, srebrna, zakrwawiona żyletka.

*
Dawno mnie tutaj nie było bo nie miałam pomysłu jak skończyć ten rozdział. 
Ale jest i mam nadzieję że się podoba.
W miedzy czasie mojej nie obecności. 
Z mojej małej główki wyszło kilka pomysłów na opowiadania.
Oto one pierwszy, drugi, i trzeci.
Pytanko o wygląd bloga Podoba się?
Pytanka tutaj
Pa, pa    

1 komentarz: